Zaczęłą się praca to czemu nie jeździć do niej na rowerze, tymbardziej, że jest szybciej niż autem. Rano jeszcze jest tyle samo, ale z powrotem jest już szybciej i nie trzeba się gotować w moim nieklimatyzowanym wehikule.
Trzeba z powrotem brać się za kręcenie. Wiecznie padać nie będzie, a forma sama się nie zrobi. Taki mały rozruch. W Zwieńczycy wjechałem w procesję i musiałem 15 minut jechać między ludźmi, bo nie dało się wyminąć. Przynajmniej kościół sobie odrobiłem:D Tempo było rekreacyjne, ale nie zmęczyłem się, co dobrze rokuje, bo myślałem że mi całkiem kondycja wysiadła.
Trasa w sumie wyszła taka, ze obkechaliśmy szerokim łukiem Patrię. Pogoda się udała, choć momentami słońce przesadzało z dostarczaniem witaminy D. Ale jak się narzekało na słońce to zaraz potem uciekało się przed chmurami burzowymi. Ucieczka się udała, deszcz nas nie złapał, ale ostatnie kilometry ledwo jechaliśmy. Zmęczenie dawało o sobie znać. Kilka fot u Kundella.
Wyruszyłem sprawdzić jakie spustoszenie zostawiła powódź. Ale stanęło na tym, że z zapory rzuciłem okiem na planty i pojechałem troche się poruszać po mieście.