Wpisy archiwalne w kategorii

spod pomnika

Dystans całkowity:582.94 km (w terenie 132.00 km; 22.64%)
Czas w ruchu:30:29
Średnia prędkość:19.12 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:194 (94 %)
Maks. tętno średnie:134 (65 %)
Suma kalorii:7616 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:116.59 km i 6h 05m
Więcej statystyk

Wroczeń

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria >100, foto, GPS, spod pomnika
Miałem plan pojawić się pod sceną o 10, ale Paweł napisał, że planują dłuższy wypad i trzeba wstać o 8. Jako, że byłem głodny roweru wstępnie się zapisałęm, choć nie byłem przekonany, czy uda mi się wstać. Jak to już bywa, jak nie trzeba iść do pracy to się o 6 obudziłem, więc spakowałem plecak i pojechałem pod scenę. W sumie było nas 4 oprócz Kundello jeszcze Piotrek i Michał.
Wyjazd się udał, dość długi dystans, miałem jeden poważny kryzys już przed samym Rzeszowem. Zostałem z tyłu i postanowiłem jeszcze wstąić do sklepu, chyba już ledwo kontaktowałem bo nie zauważyłem, ani nie usłyszałem chłopaków siedzących 20metrów od drogi wołających mnie.
Dokładna relacja i mnóstwo zdjęć u Kundello. Kilka zdjęć zapożyczyłem poniżej.
Od niego też wziąłem ślad, który udało mu się naszkicować.



Zachowaj bezpieczny odstęp

Pod bardzo fajną serpentynkę


Szczyt zdobyty


Widać bydle w całej okazałośći


Miałem jeszcze małą przygodę, rozkuł mi się łańcuch, ale na szczęście tylko spinka się odpięła i w dodatku udało nam się ją znaleźć

komańcza

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria >100, foto, spod pomnika
O 5 rano pod sceną czeka Artur i Rafał. Chłopaki obładowani śpiworami, konserwami, ja z minimum ekwipunku. Plan jest pojechać na Solinę, chwilę tam posiedzieć i po oszacowaniu sił albo pojechać do Komańczy na nocleg (ja do domu 7km od Komańczy - z czego wynikało moje skromne wyposażenie) albo zostać.
Ruszamy. Do Dynowa dość łatwo nam idzie, a to ze względu na wiatr w plecy. Najpierw przeprawiamy się przez San po drewnianej kładce, a potem szutrem jedziemy w stronę Ulucza. Ten odcinek mocno nas wymęczył co potem miało się odbić na kondycji. Dojeżdzamy do nowej kładki, która robi na nas wrażenie. Ma długość 234m. Tam następuje modyfikacja trasy. Teraz mamy jechać prosto do Komańczy. No i jedziemy. Raz zmyleni przez miejscowego nadrabiamy kilka kilometrów.
Dojeżdzamy do Sanoka, potem kierujemy się na Zagórz i Poraż. W pewnym momencie łapie nas deszcz. Chowamy się pod drzewem i czekamy, czekamy. W końcu ubieramy się w kurtki i postanawiamy jechać. Wsiadamy na rowery i w tym momencie przestaje padać. Po chwili trzeba się rozbierać, bo jest za gorąco. Przygoda z przejazdem kolejowym, odradzam podnosić szlaban i w Rzepedzi drugi raz nas łapie deszcz. Przeczekaliśmy i dojeżdzamy do Komańczy. Tam chwilowe problemy ze znalezieniem noclegu ale w końcu się udaje i Artur z Rafałem jadą do PTTK, a ja do Czystogarbu.

Poniżej trochę zdjęć:

Zdjęcie Artura


Zdjęcie Artura

Pierwsze śniadanie © guniamaster



Zdjęcie Artura

Kładka i my © guniamaster



Zdjęcie Artura

Dostał na komunię:D © guniamaster

Posiłek przy skansenie © guniamaster

Nie przestaje padać to się przebieramy i plan jechać w deszczu © guniamaster

Komańcza zdobtya © guniamaster


Więcej moich zdjęć i Artura

husów

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(0)
10:00 pod sceną Rafał, Sebastian, Seweryn i Acek. Nikt więcej się nie zjawił, więc jazda. Najpierw Magdalenka i potem zjazd lasem do Albigowej. Tam chwilę odpoczynku pod sklepem i załapanie się na cukierki, które rzucili nam ludzie z przejeżdzającego wesela, nie ostatni raz tego dnia. Potem dość wymagający podjazd asfaltem, głównie z powodu wysokiej temperatury. Kolejna porcja weselnych cukierków i powolny powrót w stronę Rzeszowa, który pod sam koniec nabrał większego tempa z uwagi na dość ciemne chmury. Ostatecznie ja zdążyłem przed deszczem, choć ostatnie metry już zaczynało kropić i musiałem mocno deptać na pedały.
Trochę cienia © guniamaster

Ślad zapożyczony od Artura.

ulucz

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(2)
Kategoria >100, spod pomnika
10:00 pod pomnikiem. 4 cyklistów juz czeka. Chwilkę jeszcze siedzimy, nikt nie dojeżdza, więc wyjeżdzamy. Kierujemy się na Zalesie i tam jakimś szlakiem do lasu, ostry podjazd. Nie pamiętam jakiego koloru był to szlak, chyba czarny, ale i tak tylko chwilę nim jechaliśmy.

Pierwsza górka ©Maciek

Po wyjechaniu/wyprowadzeniu rowerów na szczyt dowiaduje się, gdzie dokładnie dziś jedziemy. Do Ulucza. To nie brzmi tak przerażająco, jak zakodowany w tym słowie dystans. W dwie strony będzie 120km. O to fajnie mówię, a myślę co innego, bo byłem w koszulce i spodenkach, nawet rękawków rano nie mogłem znaleźć, a tu cała ekipa wyposażona w kurtki, bluzy i plecaki, w których pewnie ma ekwipunek na transsyberiana. Ale robię krótki rozgląd po niebie, oceniam chmury fachowym okiem i stwierdzam, że opad atmosferyczny dziś jest mało prawdopodobny. Zresztą wracać mi się już i tak nie opłaca, więc nie pozostaje nic innego jak jechać dalej.
Postój się kończy, robimy głosowanie. Zjeżdzamy od razu na asfalt, żeby było mniej drogi, czy lasem, ale z podjazdami. Większość nacisnęła przycisk i podniosła rękę przy opcji lesistej. Demokratycznie kręcimy w stronę lasu. Nie jestem na tyle obeznany w okolicach Rzeszowa, żeby stwierdzić jak dokładnie jechaliśmy (może uda się uzyskać dostęp do śladu z garmina kiedyś, bo Rafał był uzbrojony), ale po fajnym zjeździe wyjechaliśmy w okolicach Borku.
Stamtąd asfaltem przeprawa do Błażowej, a tam przerwa przy Centrum na posiłek.
Potem mieliśmy już jakoś w miarę szybko dojechać do Ulucza. Niestety gps nbawet nie pomógł i musieliśmy jechać przez Dynów. Tu życie uratował mi Rafał, który pożyczył mi swoją kurtkę, bo inaczej bym umarzł.
I tak asfaltem dowlekliśmy się do kładki nad Sanem.

Kładka. Ja w środku ©Maciek

Tam zaczęło trochę padać to się schowaliśmy pod jakimś barakiem firmy, która prowadzi tam jakieś poszukiwania chyba gazu.

Dużo ziemii ©Maciek


Przeczekiwanie deszczu ©Maciek

Po chwli zainteresował się nami jakiś gość, ale jak mu powiedzieliśmy że tylko deszczu unikamy to się okazał nawet miły i powiedział nam jak do Ulucza trafić. Było szutrem i błotem, a po drodze znaleźliśmy jakąś tabliczkę: bunkry 150metrów. Dobrze, że jakiś miejscowy chłopaczek nas tam zaprowadził, bo jakbyśmy nie znaleźli bunkrów to pewnie byśmy nad morze dojechjali.
Następnie cel podróży, czyli cerkiew w Uluczu i powrót, że z czasem było nie najlepiej to trzeba było się sprężać.

Cerkiew w Uluczu ©Maciek


Prom ©Maciek

Prom i my ©Maciek

Promem przez San i na asfalt. I już jak najkrócej do Rzeszowa.

Asfalt i deszcz. Było dużo tego i tego ©Maciek

Przywiozłem kask z domu, ale w pośpiechu zapomniałem go zabrać. Jeszcze nie mam tego odruchu. Dlatego czułem się trochę wyalienowany, nie wyglądałem pro, jak reszta:)

Jeszcze w pewnym momencie nie byliśmy pewni w którą stronę jechać i wyjechaliśmy pod górę stwierdziliśmy, że pojedziemy według gps i zjechaliśmy z powrotem na dół. Tam jednak według mapy wyszło, że musimy wracać znowu pod górę. Na szczęście jeszcze mieliśmy siłę, żeby się z tego śmiać.

Powrót ©Maciek

Powrót do akademika 22, czyli 12 godzin na wycieczce, dupa to odczuła.
Nie było już czasu na mycie maszyny, więc rower oblepiony błotem trafił na ścianę.
Życie zweryfikowało zaplanowany dystans 120km na 136km co wydaje się małym odchyleniem.

Zdjęcia pochodzą z picasy z albumu Maćka.

wycieczka spod pomnika

Sobota, 9 maja 2009 · Komentarze(2)
Kategoria spod pomnika, 7 plus
O 10 pod pomnikiem. Było w sumie 5 osób plus ja. Pierwszy raz z tą załogą
pedałowałem, więc nie wiedziałem czego się spodziewać, ale widząc, że są tam też fulle nie martwiłem sie zbytnio o tempo.

Kamraci, zdjęcie Maćka

Reszta zdjęć z wyprawy w galerii Maćka.

Z Rzeszowa asfaltem do Malawy, a potem podjazd pod Magdalenkę.
Zbyt czesto nie bywam w tamtych terenach, więc dokładnie nie pamiętam, jak przebiegała trasa. Ale po Magdalence było sporo fajnych asfaltowych zjazdów przeplatanych niefajnymi podjazdami. Na pewno jechaliśmy koło Borówek, a potem znów wbiliśmy się na szuter i w las. Dużo było fajnych, szybkich zjazdów. Chwilę nawet podążaliśmy czarnym szlakiem.
Na asfalt wyjechaliśmy w okolicach Nieborowa i już dość zmęczeni wróciliśmy asfaltem przez Tyczyn do Rzeszowa.

Już do końca przestałem zawierzać pulsometrowi. Podczas nieco ponad 4 godzinnej wyprawy wyszło, że spaliłem 7616 kcal. Wątpię, żeby 2 plemiona Etiopczyków spaliło tyle przez tydzień.

Grzyby jeszcze nie rosną, ale w lesie można zbierać inne składowe runa. My znaleźliśmy 2 puszki żywca, które pospiesznie opróżniliśmy.