Trasa w sumie wyszła taka, ze obkechaliśmy szerokim łukiem Patrię. Pogoda się udała, choć momentami słońce przesadzało z dostarczaniem witaminy D. Ale jak się narzekało na słońce to zaraz potem uciekało się przed chmurami burzowymi. Ucieczka się udała, deszcz nas nie złapał, ale ostatnie kilometry ledwo jechaliśmy. Zmęczenie dawało o sobie znać. Kilka fot u Kundella.
Wyruszyłem sprawdzić jakie spustoszenie zostawiła powódź. Ale stanęło na tym, że z zapory rzuciłem okiem na planty i pojechałem troche się poruszać po mieście.
Była chwila bez rowera to trzeba było wrócić. Nie do konca bez rowera, bo na trenażerze 2 dni kręciłem, jak padało. No i amorek dostał się pod ręce "serwisanta". Trochę się poprawiła jego praca po wymnianie oleju.
Wybrałem się wypróbować nowe siodełko. Jak na 2 i pół godziny jechało się wygodnie. Trasa płaska po lesie. Profil jest rozwalony, nie było takich wzniesień. Podczas jazdy najpierw to ja omało nie rozjechałem nieroztropnej kobiety, która odwrócona nie usłyszała, jak jadę i wyszła na drogę (muszę mniej smarować łańcuch, żeby skrzypiał). Ale udało się wyhamować. A już przy powrocie gość mi wyjechał z posesji na ścieżkę i dosłownie na milimetry przed nim przejechałem. Nie próbowałem hamować, bo bym i tak nie zdążył i bym się w niego wbił, więc uznałem, że lepiej będzie przejechać. Zresztą myślałem, ze gość się choć trochę rozglądnie, a nie będzie jechał na pałe.