Taki rozjazd, Racławówka -> Boguchwała. Zjazd na rozsypującą się kładki i standardowo jeszcze wzdłuż Wisłoka rozjeździk. Dałbym ślad, ale już nie mam cierpliwości do mojego telefonu, bo ciągle mi gubi sygnał z GPSa.
Tygodniowa przerwa w pedałowaniu spowodowana to nauką to piwem. Ale teraz będzie więcej czasu to się nadrobi. Trasa jak na śladzie, na końcu rozjazd nad Wisłokiem.
Koło z angielskiego napisane to koło 14 można było wyskoczyć na rower. Miał być dłuższy wyjazd, ale zaczęły się zbierać ciemne chmury to bałem się dalej wypuszczać i zrobił się tylko taki rozjazd trochę po mieście trochę wzdłuż Wisłoka.
10:00 pod sceną Rafał, Sebastian, Seweryn i Acek. Nikt więcej się nie zjawił, więc jazda. Najpierw Magdalenka i potem zjazd lasem do Albigowej. Tam chwilę odpoczynku pod sklepem i załapanie się na cukierki, które rzucili nam ludzie z przejeżdzającego wesela, nie ostatni raz tego dnia. Potem dość wymagający podjazd asfaltem, głównie z powodu wysokiej temperatury. Kolejna porcja weselnych cukierków i powolny powrót w stronę Rzeszowa, który pod sam koniec nabrał większego tempa z uwagi na dość ciemne chmury. Ostatecznie ja zdążyłem przed deszczem, choć ostatnie metry już zaczynało kropić i musiałem mocno deptać na pedały.
Jako, że zawitałem do domu to trzeba było zrobić jedną z moich ulubionych tras w tamtej okolicy. Najpierw asfaltem do Moszczańca, potem fajnym szutrem na Jasiel, a stamtąd już szlakiem przez las do granicy. Pod górę trochę mi się opona ślizgała, bo ściółka była strasznie mokra i błoto łatwo zapychało oponę. Dodatkowo jazdę utrudniały zwalone na drogę drzewa, których nie zawsze udawało się objechać, przez co musiałem schodziuć z roweru. Przy podjazdach można to było przeboleć ale przy zjazdach mocno denerwowało. Spod granicy żółtym szlakiem do Wisłoka i mój ulubiony zjazd, który był dość równy tym razem. GPS mi wysiadł parę razy w lesie i ślad jest przerywany i nie wiem, czy nie oszukany, także nie wrzucam.
Pobudka o 5, zanim wstałem to rozpatrywałem pozostanie w łózku, ale jakoś się zwlokłem i o 5:45 byłem na pkp. Był już tam Acek, chwilę później zjawił się Tobol23. Czekaliśmy, ale nikt nie dojechał to poszliśmy kupić bilety i wsiadka do pociągu. Dojechaliśmy do Przemyśla i koło 8 wyjechaliśmy w trasę. Było dużo terenu i trochę prowadzenia roweru, bo nie wszędzie dało się wjechać, a to z tego względu, że nie pojechaliśmy tak jak mieliśmy. Moja kondycja jeszcze pozostawia trochę do życzenia i na 80km dopadł mnie mały kryzys, a na 81km poważny kryzys, który trwał tak do 100km. Ciężko się jechało, ale po jakimś czasie złapałem drugi oddech, siadłem na koło Tobolowi i już w miarę bez problemu dojechałem do Rzeszowa. Relacja Artura i ślad.
Trzeba było wymienić kolejną część napędu, bo niespecjalnie chciała działać z innymi nowymi. A mianowicie środkowy blat odmawiał współpracy z nowym łańcuchem (wymieniona też kaseta). Oczywiście podążąm moim nowym trendem downgrade'owym. LX zjechał na Alivio. Nie było wyjścia w tych niełatwych ekonomicznie czasach. Kolejna rzecz, której się jeszcze nie nauczyłem, czyli jak coś działa to nie ruszaj. Nawet teraz, jak się nad tym zastanawiam to nie wiem w końcu po co musiałem wyciągać klocki z przedniego hamulca. Potem nie bardzo chciały się dokładnie ułożyć i ciągle mi uderzały o tarczę. Następna rzecz, ale to już konieczność to skasowanie luzów sterów. A jeszcze przed zasadniczą fazą sezonu pasuje zrobić przegląd amora.