Chyba w tym tygodniu już nie będzie rowerem do pracy to od razu spisuje przebieg, tymbardziej żeby zrobić zamknięcie miesiąca, żeby w księgach się wszystko zgadzało.
Wybraliśmy się z plant w sobotę trochę popedałować. Myślałem, że ekipa będzie nieco większa, ale 3 osoby też wystarczyły do fajnej jazdy. Czułem się świetnie, czyli kondycja wróciła, szkoda że na koniec sezonu, ale w tym momencie można rzec, że sezon się nigdy nie kończy:)
Cały tydzień na przednim hamplu. Nowe klocki przyszły w piatek w sam raz na weekendowe wyprawy. Półmetaliki Zeit. Zobaczymy, jak się spiszą, kiedy się dotrą.
Wyjazd o 1100. Już cieplica. Wjeżdzając na Magdalenke trochę mnie przygrzało. Raz aż mi się zachciało rzygać ale to chyba wina śniadania, a nie upału. W cieniu było 32 stopnie (90 stopni Fahrenheita - bierz smołę gotuj), a w pełnym słońcu to nawet nie staram się myśleć. Fakt taki, że mnie opaliło, co prawda są ślady po zegarku, ale to się wyrówna. Wyjechałem z pełnym bukłakiem ale w połowie drogi mi już brakło. W Husowie mili ludzie dali mi zimnej wody ze studni do bukłaka i jeszcze w szklance wody z sokiem to trochę uzupełniłem płyny w organiźmie. W sumie spalanie wyszło 4 litry na 60km, czyli po żmudnych obliczeniach wychodzi, że 6,7/100km, taki mały ecodriving, biorąc pod uwagę, że to woda to całkiem nieźle (nie liczę 2 bananów). Edit: jeszcze mi klocki z tyłu się starły. Jechałem w słuchawkach to nawet nie słyszałem jaki dźwięk wydają:/. Trzeba poszperać, co by tu kupić, a te parę dni to na przednim hamplu prześmigam po mieście.
Na obiad do Kamienia. Sama szosa, bez specjalnych górek to i średnią zawyżyłem. A z powrotem to nawet przyspieszyłem, bo na moje oko to stratocumulus wisiał w powietrzu.
Pojechałem pooglądać rajd. Nie wiem, czy chciałem stać w tym miejscu, ale już ciężko było się przgrupować. W sumie widok dobry, kilka fajnych zakrętów, prędkość nie była zawrotna, szczególnie załogi wartburga, ale odgłosy silników usatysfakcjonowały.