bukowica
Poniedziałek, 27 lipca 2009
· Komentarze(1)
Kategoria 4 plus, sam, z Czystogarb
Znalazłem się znowu w domu i przywiozłem rower, więc trzeba było dokonać małej eksploracji pobliskich lasów. Co chciałem osiągnąć to to, żeby znaleźć w końcu żółty szlak, który biegnie z okolic Karlikowa. Że zadanie dla mnie jest awykonalne od strony Karlikowa właśnie, postanowiłem wziąć to wszystko sposobem i pojechać szlakiem z drugiej strony, czyli od Wisłoka.
Asfaltem zjechałem do Wisłoka i w las wbiłem razem z żółtym.
Początek non asfaltu
Po chwili spotkałem grupkę kobiet, jakieś leśne pracownice domniemam, które mówią mi: panie szkoda roweru na taką jazdę. W niedługim czasie miałem zrozumieć ich słowa. Mój napędowy, wytarty mythos nie bardzo sobie już radził z pierwszym podjazdem.
Łysy mythos xc
Błota było pod dostatkiem do momentu, kiedy zjechałem z głównego leśnego traktu i wjechałem na jaką ścieżkę. Czynność ta, domyślam się, nastąpiła równolegle ze zgubieniem szlaku. Ale oglądając się na słońce i mech na pniach określiłem kierunek północny i wiedziałem, że kierując się w tamtą stronę wyjdę w miejscu, w którym zakładałem wychodzi szlak (do określenia północy także przydatny okazał się gps).
Było czasem ostro pod górę, ale budowało mnie to, że kiedyś pojadę w odwrotnym kierunku i to będzie wtedy zjazd.
Wyszedłem dokładnie w tym miejscu, w którym myślałem. Czyli koło uli, a potem na czerwony szlak.
Pszczoły były, ale nie gryzły
No i czerwonym szlakiem w stronę bukowicy. Obfitujący w kilka fajnych zjazdów. Jeden trochę nabił mi HR, kiedy widząc przed sobą dużą kałużę, z brakiem możliwości wyminięcia zacząłem hamować, dwa razy nawet zablokowałem koło, ale na tym błocie termin "hamowanie" pozostawał tylko umowny. Z dużym impetem wjechałem w kałużę, ale na szczęście nie była głęboka, czego się właśnie obawiałem, a dokładniej akcji, jaką by było OTB.
Jechałem, jechałem, aż dojechałem do miejsca, z którego mogłem przejść na drogę i zjechać do Wisłoka. Zrobiłem ogląd mapy i postanowiłem jednak uderzyć dalej czerwonym, aż do zielonego i nim na Darów, a z tamtąd szybko do domu. Tak też zrobiłem. Jechało się super.
W końcu dojechałem do zielonego.
Zielony szlak zaskoczył mnie i to na duży plus. Kilka świetnych zjazdów, w tym jeden bardzo stromy, że z tym wszechogarniającym błotem można było już na dole krzyknąć "jestem hardkorem". Aż żałuję, że wcześniej tamtędy nie jeździłem. A żeby pokazać ogrom zalegającej błotnistej breji załączam obrazek.
Błoto - I like it a lot
Na chwilę jeszcze zgubiłem szlak, ale pokierowałem się jakąś drogą w dół i okazało się, że po chwili zeszła się ona ze szlakiem. Po wyjeździe z lasu był fajny zjazd po łące, który sprawił, że na rowerze było mniej błota, ale za to na mnie więcej. I jeszcze na dupie miałem takie coś, że wyglądało, jakbym się osrał:)
Powrót z Moszczańca asfaltem. Musiałem mieć cały czas słuchawki na uszach i słuchać muzyki, bo napęd tak mi piszczał, że aż serce się krajało, ale trzeba było jakoś dojechać do domu. Biedak tego dnia wiele przeszedł.
No i ślad
Asfaltem zjechałem do Wisłoka i w las wbiłem razem z żółtym.
Początek non asfaltu
Po chwili spotkałem grupkę kobiet, jakieś leśne pracownice domniemam, które mówią mi: panie szkoda roweru na taką jazdę. W niedługim czasie miałem zrozumieć ich słowa. Mój napędowy, wytarty mythos nie bardzo sobie już radził z pierwszym podjazdem.
Łysy mythos xc
Błota było pod dostatkiem do momentu, kiedy zjechałem z głównego leśnego traktu i wjechałem na jaką ścieżkę. Czynność ta, domyślam się, nastąpiła równolegle ze zgubieniem szlaku. Ale oglądając się na słońce i mech na pniach określiłem kierunek północny i wiedziałem, że kierując się w tamtą stronę wyjdę w miejscu, w którym zakładałem wychodzi szlak (do określenia północy także przydatny okazał się gps).
Było czasem ostro pod górę, ale budowało mnie to, że kiedyś pojadę w odwrotnym kierunku i to będzie wtedy zjazd.
Wyszedłem dokładnie w tym miejscu, w którym myślałem. Czyli koło uli, a potem na czerwony szlak.
Pszczoły były, ale nie gryzły
No i czerwonym szlakiem w stronę bukowicy. Obfitujący w kilka fajnych zjazdów. Jeden trochę nabił mi HR, kiedy widząc przed sobą dużą kałużę, z brakiem możliwości wyminięcia zacząłem hamować, dwa razy nawet zablokowałem koło, ale na tym błocie termin "hamowanie" pozostawał tylko umowny. Z dużym impetem wjechałem w kałużę, ale na szczęście nie była głęboka, czego się właśnie obawiałem, a dokładniej akcji, jaką by było OTB.
Jechałem, jechałem, aż dojechałem do miejsca, z którego mogłem przejść na drogę i zjechać do Wisłoka. Zrobiłem ogląd mapy i postanowiłem jednak uderzyć dalej czerwonym, aż do zielonego i nim na Darów, a z tamtąd szybko do domu. Tak też zrobiłem. Jechało się super.
W końcu dojechałem do zielonego.
Zielony szlak zaskoczył mnie i to na duży plus. Kilka świetnych zjazdów, w tym jeden bardzo stromy, że z tym wszechogarniającym błotem można było już na dole krzyknąć "jestem hardkorem". Aż żałuję, że wcześniej tamtędy nie jeździłem. A żeby pokazać ogrom zalegającej błotnistej breji załączam obrazek.
Błoto - I like it a lot
Na chwilę jeszcze zgubiłem szlak, ale pokierowałem się jakąś drogą w dół i okazało się, że po chwili zeszła się ona ze szlakiem. Po wyjeździe z lasu był fajny zjazd po łące, który sprawił, że na rowerze było mniej błota, ale za to na mnie więcej. I jeszcze na dupie miałem takie coś, że wyglądało, jakbym się osrał:)
Powrót z Moszczańca asfaltem. Musiałem mieć cały czas słuchawki na uszach i słuchać muzyki, bo napęd tak mi piszczał, że aż serce się krajało, ale trzeba było jakoś dojechać do domu. Biedak tego dnia wiele przeszedł.
No i ślad