Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2009

Dystans całkowity:593.08 km (w terenie 153.00 km; 25.80%)
Czas w ruchu:30:00
Średnia prędkość:19.77 km/h
Maksymalna prędkość:79.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:197 (95 %)
Maks. tętno średnie:142 (68 %)
Suma kalorii:836 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:39.54 km i 2h 00m
Więcej statystyk

czudec

Wtorek, 14 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus, sam
Staroniwa, potem szlakiem rowerowym i tak aż do Czudca. Po drodzę posiliłem się malinami, ale tą przyjemność okupiłem pogryzieniami przez bąki. Przy zjeździe do Czudca chciałem jakiegoś vmaksa dobrego wykręcić, ale udało się tylko 79 kmph zrobić. Nic to, trzeba próbować dalej.

magdalenka

Niedziela, 12 lipca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria krótki wypad, sam
Mały niedzielny rozruch. Asfaltem na Magdalenkę. Tam chwilę mi zbawiło, bo było dużo krzaków z czarnymi porzeczkami. Nigdy ich za bardzo nie lubiłem dopóki nie odkryłem tajemnicy ich jedzenia. Trzeba jeść garściami wtedy lepiej smakują niż pojedyńczo.
Posiliwszy się zjechałem do Słociny trochę lasem, trochę asfaltem i już tylko powrót do akademika.
A co mi nie daje spokoju to jakieś dziwne skrzypienie i czasem strzelanie w rowerze. Jeszcze dokładnie nie zlokalizowałem źródła tego dźwięku, ale obawiam się, że to okolice suportu. Wykluczyłem sztycę i jarzemka siodła, bo na stojąco też hałasuje.
Zgodnie ze starym porzekadłem: póki jeździ to się nie martwimy.

przylasek

Sobota, 11 lipca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria krótki wypad, sam
Przylasek, edycja n. Zwykłe pedałowanie, w zasadzie tam i z porotem, bez żadnych ekscesów.
Jeżdząc samemu mam z reguły mptrójkę i słuchawki na uszach, więc nie mogłem usłyszeć wcześniej pomróków mojego roweru. Ale doszło do mnie nieprzyjemne klikanie w suporcie. Trzeba będzie tam zaglądnąć zgodnie z zasadą, że lepiej zapobiegać niż leczyć.

odnawianie formy

Czwartek, 9 lipca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria krótki wypad, sam
Do Budziwoja, a potem przez kładkę do Boguchwały i powrót przez Racławówkę do Rzeszowa. Taka mała przejażdzka, żeby formy całkiem nie stracić.

chryszczata

Poniedziałek, 6 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus, sam, z Czystogarb
W piątek rano trochę przychmurzyło, więc myślałem, że nici z pedałowania i trzeba będzie zacząć pić piwo z kumplami, ale po 12 się rozpogodziło to się zmobilizowałem i po 14 wyruszyłem na wyprawę. Plan był dość prosty. Nienajkrótszą drogą do Komańczy, a potem śladem GPS Tropami Żbików, czyli nic innego, jak trasą zawodów MTB.


Punkt wyjścia

Chwilę łąkami aż do czerwonego szlaku.


Bale

Zdjęcie starsze, ale tym razem byłem sam i nie zdążył bym się tam wyspindrać w 10sek, tyle i samowyzwalacz na aparacie ma.

Potem jednym z moich ulubionych, choć nie najdłuższych, zjazdów. Niestety straszne błoto było i za bardzo się poszaleć nie dało, chociaż trochę fajnego driftu było. Ten etap trasy kończył sie pod klasztorem.


Klasztor z perspektywy bajka


Pomnik jakiegoś kolesia;P

Spod klasztoru asfaltem i już jadę według śladu. Niestety okazało się, że droga niezbyt przypomina drogę.


Trawa po pachy

I tak było przez kilka kilometrów. Jeszcze, żebym poczuł się lepiej to jedną noga wpadłem do jakiegoś bagna. Ale, że lubię symetrię to kilka kilometrów po tym drugą nogą wpadłem do rzeki.
Po wyjechaniu z trawy miałem mały problem, z odnalezieniem trasy ale przyciąłem po wykoszonej łące, aż się spotkałem ze śladem. W końcu dojechałem do asfaltu, niedaleko bacówki. Posiedziałem chwilę pod mostem, napełniłem bukłak wodą z rzeki, pewnie bogatą w kultury bakterii, ale tak mi się chciało pić, że specjalnie się nad jej zdatnością do picia nie zastanawiałem. Zjadłem jeszcze 2 snickersy i wyruszyłem w dalszą trasę.
Podjazd pod górę i żeby się za fajnie nie jechało to złapałem kapcia.


Już wymieniona dętka

Wymieniłem dętkę i przystapiłem do zjazdu do Mikowa. Było po trawie i gdzie niegdzie było trochę kujaków, ale na szczęście się na żadnego nie nadziałem.


Przeprawa przez rzekę

W Mikowie zjadłem ostatniego snickersa i już wiedziałem, że energii może braknąć, wszystko przez opóźnienie związane z trawą i wymianą dętki.
Długi, ale z dobrą nawierzchnią podjazd pod Żebraka. Tam spotkanie z czerwonym i w kierunku Chryszczatej. Już opadłem z sił i niektóre odcinki prowadziłem rower. W końcu jednak osiągnąłem swój cel, co mogę potwierdzić zdjęciami.


Trochę przypociłem

No i w końcu to co najlepsze. Zjazd z Chryszczatej. Hamulce spisały się znakomicie. Trochę ostrych kamieni było, ale opony wytrzymały.


Zjazd. Słaba jakość niestety

No i jeszcze kolejna atrakcja, czyli jeziorka.


Jeziorko

Telefon mi się rozładował. Ale pomyślałem, że jakoś mi się powinno udać dotrzeć do domu. Jeszcze jak zjeżdzałem z jeziorek to kilku turystów musiało uciekać z drogi, bo tak fajnie się jechało, że starałem się mało hamować, przez co omało raz nie spadłem ze skarpy.
W Prełukach pod górę już słabo mi się jechało. Małe śniadanie i 3 snickersy to nie jest pełnowartościowe odżywianie. Jechała jakaś kobieta to ją zatrzymałem i spytałem, czy moge zadzwonić do domu, wyraziła zgodę więc zacząłem stukać numer, a że ona się spieszyła to powiedziała, że pojedzie coś zawieść do Prełek i żebym na nią poczekałe z telefonem na górze. Ufna istota. Czekałem na nią koło pół godziny, aż się ściemniło. W końcu przyjechała i zaproponowała mi zwózkę do Komańczy. Było cały czas z góry, więc powinienem sobie sam zjechać ale, że byłem cały mokry z potu to by mnie za bardzo owiało i skorzystałem z propozycji.
W Komańczy przyjechał po mnie ojciec, ale że on dysponuje tylko skuterem to musieliśmy to jakoś wykombinować. Chwilkę ciągnął mnie na sznurku ale dostawałem dziwnych wibracji kierownicy, więc po prostu usiadłem z tyłu i jedną ręką trzymałem rower i jakoś udało nam się do Czystogarbu dojechać. Było juz po 22.
Pomimo zmęczenia wycieczka mi się bardzo podobała.
Średnia marna, ale to głównie przez ślimacze tempo w wysokiej trawie.