Cały tydzień na przednim hamplu. Nowe klocki przyszły w piatek w sam raz na weekendowe wyprawy. Półmetaliki Zeit. Zobaczymy, jak się spiszą, kiedy się dotrą.
Wyjazd o 1100. Już cieplica. Wjeżdzając na Magdalenke trochę mnie przygrzało. Raz aż mi się zachciało rzygać ale to chyba wina śniadania, a nie upału. W cieniu było 32 stopnie (90 stopni Fahrenheita - bierz smołę gotuj), a w pełnym słońcu to nawet nie staram się myśleć. Fakt taki, że mnie opaliło, co prawda są ślady po zegarku, ale to się wyrówna. Wyjechałem z pełnym bukłakiem ale w połowie drogi mi już brakło. W Husowie mili ludzie dali mi zimnej wody ze studni do bukłaka i jeszcze w szklance wody z sokiem to trochę uzupełniłem płyny w organiźmie. W sumie spalanie wyszło 4 litry na 60km, czyli po żmudnych obliczeniach wychodzi, że 6,7/100km, taki mały ecodriving, biorąc pod uwagę, że to woda to całkiem nieźle (nie liczę 2 bananów). Edit: jeszcze mi klocki z tyłu się starły. Jechałem w słuchawkach to nawet nie słyszałem jaki dźwięk wydają:/. Trzeba poszperać, co by tu kupić, a te parę dni to na przednim hamplu prześmigam po mieście.
W największy upał o 13 wybrałem się na małą przejażdzkę. Badałem wytrzymałość własnego organizmu. Odpowiednie nawadnianie i jest ok. Nic ciekawego do opisania się nie wydarzyło, widziałem srającego kota, ale oprócz mojej siostry nikt nie uwarza tego za super ciekawe.
Na Magdalenkę a potem kawałem czerwonym szlakiem szutrm. Bałem się daleko zapuścić, bo się chmury zbierały. W końcu i tak prawie godzinę siedziałem na przystanku, czekając aż minie deszcz.
Szkoda zmarnować taką pogodę. Niestety koło się znowu rozcentrowało. Lary je zrobił, ale znowu ma straszne bicie, trzeba będzie odnieść do poprawki. Dodatkowo opona tak to potęguje, że prawie podskakuje na siodełku.