Wpisy archiwalne w kategorii

sam

Dystans całkowity:5114.89 km (w terenie 599.50 km; 11.72%)
Czas w ruchu:249:50
Średnia prędkość:20.47 km/h
Maksymalna prędkość:88.66 km/h
Suma podjazdów:3350 m
Maks. tętno maksymalne:197 (95 %)
Maks. tętno średnie:153 (74 %)
Suma kalorii:8434 kcal
Liczba aktywności:120
Średnio na aktywność:42.62 km i 2h 04m
Więcej statystyk

kamień

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(1)
Pogoda w czwartek nie była zbyt pewna i długo się nie mogłem zebrać na wyprawę. Ale około 14 udało się zmobilizować i wyciągnąć rower z domu.
Około 1,5km szutrm i dotarłem do granicy lasu, gdzie spotykam się z czerwonym szlakiem. Chwilowa walka z modułem gps, ale nie ardzo potrafię sobie poradzić, ruszam w drogę. W lesie trochę błota, ale w miarę szybko udaje się dotrzeć do Kamienia.


Kamień-taka duża skała stercząca z ziemii


To jest wysoko


Więcej kamieni

Jeszcze chwilę się pobawiłem gpsem, ale moja mapa okazała się do kitu. Tak była skalibrowana, że jak siedziałem na Kamieniu to pokazywała mi, że jestem na Wisłoku kilka kilometrów dalej.

Potem dalej szlakiem w stronę Karlikowa. Po wyjechaniu z lasu i zjeździe polną drogą szlak odbija w górę po wysokiej trawie. Góra spora, a po wysokiej trawie to trochę męczarnia się spindrać, więc mózg wysyła impuls do nóg, żeby kręciły. Mózg podjął dobrą decyzję, a nogi słusznie nie oponowały, bo kawałek dalej była wyjeżdzona w trawie droga przez ciągnik. Kawałek podjechałem, ale resztę musiałem prowadzić rower. Ledwo udało mi się wyjść te kilkaset metrów, momentami na liczniku miałem prędkość 0,0km/h pomimo ciągłego ruchu w górę. To podejście mi trochę wpłynęło na średnią, która i tak była mocno rekreacyjna.


Po podejściu

Na zdjęciu widok na wyciąg, wyciągu za bardzo nie widać, rozmiarów góry też na zdjęciu się nie udało za bardzo ująć.
Oto nadciągają cumulusy. Postanawiam więc skrócić wycieczkę i zjechać żółtym szlakiem do Wisłoka. Niestety nie pierwszy już raz nie mogę odnaleźć tego żółtego szlaku. Ten sam problem miałem w zeszłym roku. Wszystkie szlaki w okolicy są świetnie oznakowane. Można szybko mknąć na rowerze i co chwilę widzi się znaczek, a tego żółtego akurat gdzieś wcięło. Chwilę się pokręciłem, zjadłem powerbara i oceniłem niebo, nie pozostało mi jednak nic innego jak kierować się w stronę burzy.


Tam je burza

Przyjemna traska dalej czerwonym, aż do Bukowicy, gdzie wjechałem na szutrowy trakt i wróciłem do Wisłoka, skąd asfaltem do Czystogarbu. Jeszcze zaczęło kropić, ale się sprężyłem i udało mi się uciec przed deszczem, dopiero jak wszedłem do domu to się bardziej rozpadało.

bicie rekordu, podejście pierwsze

Niedziela, 17 maja 2009 · Komentarze(2)
Kategoria >100, sam, szosa, z Czystogarb
Trasa: Czystogarb-Zagórz-Lesko-Polańczyk-Czarna-Ustrzyki-Cisna-Baligród-Cisna-Czystogarb.
Wydawało mi się, że już jestem w formie, pierwsze 100km brutalnie to zweryfikowało. Podjazdy były prawdziwą męczarnią, i chyba zdecyduję się na zamontowanie 3. najmniejszego blatu do korby (korba jest na 3 blaty, tylko ktoś zanim mi ją sprzedał conieco z niej odkręcił),może będzie wyglądało mniej pro, ale bedę czerpał jakąkolwiek przyjemność z podjazdów, a nie tylko ból mięśni.
Do Czarnej, pierwsze 100km, szło jeszcze w miarę dobrze, średnia dochodziła do 30. Ale od kiedy złapał mnie pierwszy deszcz jeszcze przed Ustrzykami ta wartość zaczęła systematycznie spadać.
W czarnej jeszcze zatrzymałem się na pierwszy poważniejszy posiłek, i co mnie tam urzekło, to widok menela ledwo trzymającego się na nogach, który po odejściu od stolika założył kask i siadł na motor, o dziwko jechał o wiele prościej niż szedł.
W okolicach Stuposian minąłem kilku kolarzy, ale na szczęście jechali w przeciwną stronę, bo inaczej by mi wstydu narobili, gdyż moja prędkość nie zaliczała się wtedy do tych, które osiągają sprinterzy przy finiszowaniu.
Później był ciężki podjazd pod Połoninę Wetlińską, ale od tego miejsca do Cisnej praktycznie było już z górki albo po równym.

Po podjeździe pod Połoninę

Że w Cisnej z czasem się dorze wyrabiałem postanowiłem zrobić skok w bok i pojechać do Baligrodu i z powrotem, postanowinie zrealizowałem.

Cisna 200km w nogach

Z Cisnej potem już tylko powrót do domu, gdzie w połowie drogi złapał mnie okrótny deszcz i wybił mi z głowy dalszą jazdę, znaczy się dalszą po tym momencie kiedy dotrę do domu na 240km i jeszcze wybiorę się na rozjazd, żeby dobić do 300.

Po wszystkiemu

Według gpsies to mniej więcej całkowite wzniesienie terenu wyniosło 3350m.
Vmax 71,5-można było wyciągnąć więcej, ale szkoda było sił na pociskanie z góry.
Pomimo obfitego śniadania, na trasie też dużo batonów, kilka bułek, kiełbaski, jogurt i bardzo dużo płynów i dobrej kolacji waga w niedziele wskazywała 1,5kg tuszy mniej niż przed wycieczką.

rzeszów-słocina-malawa-rzeszów

Wtorek, 5 maja 2009 · Komentarze(0)
Kategoria sam, krótki wypad
Rozprostowanie kości.
Ze Słociny do lasu i potem żółtym szlakiem. Bardzo fajne zjazdy po lesie w drodze do Malawy, co prawda myślałem, że jadę w drugą stronę tym szlakiem do Tyczyna, ale się nie zmartwiłem pomyłką, bo bardzo fajnie się zjeżdzało w dół.

Jazda z pulsometrem, byłem ciekawy osiągów. Mam nadzieję, że mój semi-profesjonalny pulsometr Donnay w miarę dobrze mierzy.

dookoła rzeszowa żółtym szlakiem

Niedziela, 3 maja 2009 · Komentarze(2)
Kategoria sam, >100
Udało mi się wbić pierwszego 100 punktowego breaka w tym sezonie.

Dojazd do Wisłoka, kawałek wzdłuż rzeki, potem asfaltem i szutrem na przemian do Siedlisk, gdzie spotkałem się z żółtym szlakiem. Od tego czasu miałem się trzymać szlaku. Zadanie dość trudne, bo jadąc na rowerze czasem trudno dostrzec znaczki na drzewach.
Dojechałem do Mogielnic, raz tylko się zgubiłem. Fajny zjazd był i w pewnym momencie nie zauważyłem, że szlak odbija, potem musiałem się z powrotem wygramolić pod górę.
Z Mogielnic do Niechobrza też trochę pobłądziłem, nie zobaczyłem na oddalonym trochę od głównej drogi słupie z linią znaku skrętu szlaku. Po przejechaniu kawałka asfaltem w Niechobrzu i zjeździe na szuter znowu zgubiłem szlak. Skierowałem się do wielkiego krzyża na wzgórzu. Parę młodych osób piło tam wódkę to spytałem o szlak, ale nie mieli pojęcia, że takie coś tu biegnie. Spytałem jak dojechać na Zgłobień, bo szlak tam docierał, pokazali mi kościół, który było widać z oddali mówiąc, że to ta miejscowość i pokazali mniej więcej jak mam jechać. Po chwili spotkałem się ze szlakiem, a po drugiej chwili znów go zgubiłem. Nic to, wiedząc, gdzie się mniej więcej kierować popedałowałem co sił. Szybko dojechałem do wąskiego asfaltu, podążając nim dostałem się do jakiejś głównej trasy, tam spytałem ludzi którędy do kościoła i ruszyłem. Za chwilę spotkałem szlak i razem dojechaliśmy do koscioła. Skręcało się do góry i koło cmentarza pojechałem niebieskim szlakiem rowerowym, co było zgubne, bo po kilku kilometrach, skończyło się oznaczenie. Dojechałem do najbliższego gospodarstwa i spytałem o drogę, powiedzieli, że szlak rowerowy biegnie dalej tylko ktoś wyrwał słupka ze znaczkiem, ale ja już trochę znudzony tym błądzeniem postanowiłem z powrotem wrócić do cmentarza i tam pojechać żółtym szlakiem. Miałem dojechać do Dąbrowej.
W Błędowej-Zgłobieńskiej oczywiście zgubiłem szlak. Ale to nie była tragedia, bo wiedziałem, gdzie mam się kierować.
Dojechałem do Trzciany i stamtąd kawałek trasą E40, za mostkiem miał ją przecinać szlak. Droga w bok była, ale żadnego oznaczenia szlaku. Trochę już zmęczony i zniechęcony tą tułaczką (na szczęście nie głodny, bo pomimo 3. maja udało mi się znaleźć 2 czynne sklepy, gdzie zakupiłem prowiant) pomyślałem, że pojadę kawałek tą dróżką do lasu i najwyżej zawrócę. Ale po chwili odnalazły się oznaczenia szlaku. Uradowany popedałowałem co sił. Od tego momentu skończyły się górki i reszta trasy miała zupełnie płaski profil. Drogi były albo dobrze utrzymane leśne, szutrowe, albo wąski asfalcik, także przyjemnie się jechało. Oznakowanie też już dobre.
Zanim dojechałem do Rezerwatu Zabłocie noga wpadła mi do bagna i miałem trochę niemiłe uczucie w bucie. Stamtąd już miało być w miarę spokojnie do Głogowa Młp. Poniekąd tak było, tylko czasem trzeba było jechać przez krzaki, czasem przez piach po kolana, czyli raczej się prowadziło rower.
Po dojechaniu do głównej drogi postanowiłem się całkiem pożegnać ze szlakiem, bo było już trochę późno, a w szarówce to napewno bym go już nie mógł znaleźć.
Z Głogowa trasą 9 popedałowałem do Rzeszowa.
Po 90km w nogach udało mi się kręcić po asfalcie ze średnią ponad 30kmph, co mnie miło zaskoczyło, ale to pewnie dlatego, że ostatnia część trasy była płaska i można było odpocząć.
Ogólnie trasa warta polecenia, tylko najlepiej jechać z kimś kto już nią kiedyś jechał. Ewentualnie samemu przejechać raz, a za drugim razem się rozkoszować wiedząc, gdzie trzeba skręcać.
I zła wiadomość: już widziałem żmije, a Mateusz się boi żmiji:(

wzdłuż wisłoka

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(1)
Kategoria sam, krótki wypad
Przejażdzka z Moniką. Tempo kobiece (kobiet, które nie startują w zawodach XC), Monika pewnie to przeczyta więc powiedzmy, że tempo było dobre, a średnia prędkość powinna pojaśnić, co miałem na myśli używając dyplomatycznego słowa "dobre".
W sumie dobrze działający na zmęczone mięsnie rozjazd wzdłuż Wisłoka do kładki i powrót przez Lisią Górę.
Diabeł mnie namówił, żebym lepiej ustawił całkiem dobrze ustawiony zacisk tylnego hampla. Tak ustawiłem, że przez całą wycieczkę mi tarcza dzwoniła. Popuszczałem i dociskałem śruby z 5 razy i, co mnie nie zaskoczyło, nie pomogło.
Na osłodę wygrałem Big Milka.

rzeszów-siedliska-tyczyn-słocina-rzeszów

Czwartek, 30 kwietnia 2009 · Komentarze(1)
Kategoria sam, 4 plus
Wycieczka z mapą. Po dojechaniu do Siedlisk skręciłem na żółty szlak. Przyjemna trasa szlakiem do Przylasku. Do Tyczyna dowlokłem się trochę asfaltem trochę szutrem, ogólnie trasa pozaszlakowa. I teraz zaczyna się kłopot. Trzeba znaleźć z powrotem szlak. Pierwsza próba - wjechałem w jakąś dróżkę, po około 2km wyjechałem 500 metrów dalej od miejsca, w którym wjechałem, szlaku nie zanalazłem. Druga próba - jadę wolno wypatrując szlaku. Przed mostem skręcał w lewo, słabo oznaczony. Po przejechaniu 1,5km wyjeżdzam jakieś 200 metrów od miejsca, w którym wjechałem. Dziwny szlak zataczający 1,5km koło.
Trochę się wkurwiłem.
Stanąłęm pod sklepem pod żarówką, która się zaświeciła to stwierdziłem, że bym zawiódł Edisona jakbym teraz nie wpadł na jakiś pomysł.
Plan jest taki, że wracam do Rzeszowa, a potem jadę na Słocinę i wtedy zaatakuję żółty szlak z jego drugiej strony, a jadąc nim dojadę do Tyczyna i będę wiedział, jak dookładnie biegnie on tą trasą. Dojechałem do lasu słocińskiego i tam tnę szlakiem, raz omyłkowo zboczyłem, bo było fajnie z góry, ale niestety nie pokrywało się to ze szlakiem i musiałem potem trochę rower wypchać. Po wyjechaniu z lasu znalazłem sie na asfalcie. Szlak biegnie w dół do miejscowości Chmielnik, zerkam na mapę, zerkam jeszcze raz i stwierdzam, że albo dojechałem gdzieś koło Warszawy albo na mapie nie chciało im się drukować tej miejscowości.
Zniechęcony i głodny (zjadłem tylko 2 bułki pod sklepem i 2 powerbary w postaci snickersów) postanawiam wracać do Rzeszowa. Moje postanowienie zrealizowałem.

Liege-Bastogne-Liege

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria sam, 4 plus
Ten wiosenny klasyk powinien się raczej nazywać Rzeszów-Tyczyn-Rzeszów. Oryginalny Liege-Bastogne-Liege pooglądam jutro na eurosporcie powtórkę.
Po części ta sama trasa co ostatnio z Magdą. Rozbudowana o dłuższy pobyt na Zalesiu w lasku, gdzie jest więcej fajnych hopek niż widziałem za pierwszym razem. Było tam troche chłopaków na fajnych rowerach do poskakania. Jak w tygodniu pójdą do szkoły albo na wykłady to tam pojadę i po pierwszym zaryciu ryjem w ściółce wybiję sobie z głowy skakanie na moim rowerze.
Potem udałem się do Tyczyna i Budziwoja i Siedlisk. Powrót brzegami Wisłoka i chwilę pojeździłem po ścieżce żeby dziewczęta w letnich sukienkach pooglądać. Na koniec jeszcze zrobiłem rundkę wokół polibudy, żeby dobić do 40km.

wzdłuż wisłoka

Piątek, 24 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria sam, krótki wypad
Przejażdzka po obydwu stronach rzeki. Tylko 15 km, żeby mi Emil nie odskoczył.

miało być do babicy

Sobota, 18 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria sam, 4 plus
Zdobyłem trochę materiału kartograficznego, więc postanowiłem się wybrać do Babicy jakąś trasą opisaną na necie. Już na samym początku jazdy pożałowałem, że kiedyś wypiłem wino, które wyżera komórki mózgowe odpowiedzialne za pamiętanie wzięcia mapy. Pomyślałem 'tata zdobywał medale w biegach na orientację to ja tez dam radę', ale tu mózg znowu spłatał figla, bo tata nie biegał tylko jeździł ciągnikiem w PGR. Do Przylasku udało się dojechać bez problemów. I zgodnie z opisem trasy miało się jechać kawałek żółtym szlakiem, aby w pewnym momencie skręcić w bok. Pojechałem zatem tym szlakiem i po kilku kilometrach asfaltowego pedałowania, znudzony wpatrywaniem się w bieżnik przedniego koła, zawróciłem. Wracało się troche gorzej bo większość powrotnej drogi do Przylasku było pod górę i jeszcze jakiś pies mnie gonił, ale taki mały pimpek na szczęscie. Już przed samym powrotem do akademika postanowiłem jeszcze zjechać z takiej stromej górki obok kościółka w lesie. Przy dużej już prędkości wpadłem w koleinę przykrytą liśćmi. Nie bałem się nawet samego upadku, modliłem się tylko, żeby ludzie tam zgromadzeni nie patrzyli jak zaryję głową w ściółce. Udało się zjechać w pozycji głowa na górze nogi na dole. I już tylko mniej ciekawy powrót do Rzeszowa.