Wpisy archiwalne w kategorii

4 plus

Dystans całkowity:3148.09 km (w terenie 598.00 km; 19.00%)
Czas w ruchu:164:27
Średnia prędkość:19.14 km/h
Maksymalna prędkość:85.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:194 (94 %)
Maks. tętno średnie:153 (74 %)
Suma kalorii:8321 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:51.61 km i 2h 41m
Więcej statystyk

łańcut

Piątek, 31 lipca 2009 · Komentarze(0)
Kategoria 4 plus, sam
Najpierw na Magdalenkę, a stamtąd do Łancuta. Miało być bezpośrednio zielonym szlakiem, ale jakimś cudem wyjechałem w Albigowej, z której asfaltem do Łańcuta. Powrót przez Malawę.
Nic romantycznego się nie wydarzyło, co by było godne opisania.

bukowica

Poniedziałek, 27 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus, sam, z Czystogarb
Znalazłem się znowu w domu i przywiozłem rower, więc trzeba było dokonać małej eksploracji pobliskich lasów. Co chciałem osiągnąć to to, żeby znaleźć w końcu żółty szlak, który biegnie z okolic Karlikowa. Że zadanie dla mnie jest awykonalne od strony Karlikowa właśnie, postanowiłem wziąć to wszystko sposobem i pojechać szlakiem z drugiej strony, czyli od Wisłoka.
Asfaltem zjechałem do Wisłoka i w las wbiłem razem z żółtym.


Początek non asfaltu

Po chwili spotkałem grupkę kobiet, jakieś leśne pracownice domniemam, które mówią mi: panie szkoda roweru na taką jazdę. W niedługim czasie miałem zrozumieć ich słowa. Mój napędowy, wytarty mythos nie bardzo sobie już radził z pierwszym podjazdem.


Łysy mythos xc

Błota było pod dostatkiem do momentu, kiedy zjechałem z głównego leśnego traktu i wjechałem na jaką ścieżkę. Czynność ta, domyślam się, nastąpiła równolegle ze zgubieniem szlaku. Ale oglądając się na słońce i mech na pniach określiłem kierunek północny i wiedziałem, że kierując się w tamtą stronę wyjdę w miejscu, w którym zakładałem wychodzi szlak (do określenia północy także przydatny okazał się gps).
Było czasem ostro pod górę, ale budowało mnie to, że kiedyś pojadę w odwrotnym kierunku i to będzie wtedy zjazd.
Wyszedłem dokładnie w tym miejscu, w którym myślałem. Czyli koło uli, a potem na czerwony szlak.


Pszczoły były, ale nie gryzły

No i czerwonym szlakiem w stronę bukowicy. Obfitujący w kilka fajnych zjazdów. Jeden trochę nabił mi HR, kiedy widząc przed sobą dużą kałużę, z brakiem możliwości wyminięcia zacząłem hamować, dwa razy nawet zablokowałem koło, ale na tym błocie termin "hamowanie" pozostawał tylko umowny. Z dużym impetem wjechałem w kałużę, ale na szczęście nie była głęboka, czego się właśnie obawiałem, a dokładniej akcji, jaką by było OTB.
Jechałem, jechałem, aż dojechałem do miejsca, z którego mogłem przejść na drogę i zjechać do Wisłoka. Zrobiłem ogląd mapy i postanowiłem jednak uderzyć dalej czerwonym, aż do zielonego i nim na Darów, a z tamtąd szybko do domu. Tak też zrobiłem. Jechało się super.
W końcu dojechałem do zielonego.



Zielony szlak zaskoczył mnie i to na duży plus. Kilka świetnych zjazdów, w tym jeden bardzo stromy, że z tym wszechogarniającym błotem można było już na dole krzyknąć "jestem hardkorem". Aż żałuję, że wcześniej tamtędy nie jeździłem. A żeby pokazać ogrom zalegającej błotnistej breji załączam obrazek.


Błoto - I like it a lot

Na chwilę jeszcze zgubiłem szlak, ale pokierowałem się jakąś drogą w dół i okazało się, że po chwili zeszła się ona ze szlakiem. Po wyjeździe z lasu był fajny zjazd po łące, który sprawił, że na rowerze było mniej błota, ale za to na mnie więcej. I jeszcze na dupie miałem takie coś, że wyglądało, jakbym się osrał:)





Powrót z Moszczańca asfaltem. Musiałem mieć cały czas słuchawki na uszach i słuchać muzyki, bo napęd tak mi piszczał, że aż serce się krajało, ale trzeba było jakoś dojechać do domu. Biedak tego dnia wiele przeszedł.

No i ślad

czudec

Wtorek, 14 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus, sam
Staroniwa, potem szlakiem rowerowym i tak aż do Czudca. Po drodzę posiliłem się malinami, ale tą przyjemność okupiłem pogryzieniami przez bąki. Przy zjeździe do Czudca chciałem jakiegoś vmaksa dobrego wykręcić, ale udało się tylko 79 kmph zrobić. Nic to, trzeba próbować dalej.

chryszczata

Poniedziałek, 6 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus, sam, z Czystogarb
W piątek rano trochę przychmurzyło, więc myślałem, że nici z pedałowania i trzeba będzie zacząć pić piwo z kumplami, ale po 12 się rozpogodziło to się zmobilizowałem i po 14 wyruszyłem na wyprawę. Plan był dość prosty. Nienajkrótszą drogą do Komańczy, a potem śladem GPS Tropami Żbików, czyli nic innego, jak trasą zawodów MTB.


Punkt wyjścia

Chwilę łąkami aż do czerwonego szlaku.


Bale

Zdjęcie starsze, ale tym razem byłem sam i nie zdążył bym się tam wyspindrać w 10sek, tyle i samowyzwalacz na aparacie ma.

Potem jednym z moich ulubionych, choć nie najdłuższych, zjazdów. Niestety straszne błoto było i za bardzo się poszaleć nie dało, chociaż trochę fajnego driftu było. Ten etap trasy kończył sie pod klasztorem.


Klasztor z perspektywy bajka


Pomnik jakiegoś kolesia;P

Spod klasztoru asfaltem i już jadę według śladu. Niestety okazało się, że droga niezbyt przypomina drogę.


Trawa po pachy

I tak było przez kilka kilometrów. Jeszcze, żebym poczuł się lepiej to jedną noga wpadłem do jakiegoś bagna. Ale, że lubię symetrię to kilka kilometrów po tym drugą nogą wpadłem do rzeki.
Po wyjechaniu z trawy miałem mały problem, z odnalezieniem trasy ale przyciąłem po wykoszonej łące, aż się spotkałem ze śladem. W końcu dojechałem do asfaltu, niedaleko bacówki. Posiedziałem chwilę pod mostem, napełniłem bukłak wodą z rzeki, pewnie bogatą w kultury bakterii, ale tak mi się chciało pić, że specjalnie się nad jej zdatnością do picia nie zastanawiałem. Zjadłem jeszcze 2 snickersy i wyruszyłem w dalszą trasę.
Podjazd pod górę i żeby się za fajnie nie jechało to złapałem kapcia.


Już wymieniona dętka

Wymieniłem dętkę i przystapiłem do zjazdu do Mikowa. Było po trawie i gdzie niegdzie było trochę kujaków, ale na szczęście się na żadnego nie nadziałem.


Przeprawa przez rzekę

W Mikowie zjadłem ostatniego snickersa i już wiedziałem, że energii może braknąć, wszystko przez opóźnienie związane z trawą i wymianą dętki.
Długi, ale z dobrą nawierzchnią podjazd pod Żebraka. Tam spotkanie z czerwonym i w kierunku Chryszczatej. Już opadłem z sił i niektóre odcinki prowadziłem rower. W końcu jednak osiągnąłem swój cel, co mogę potwierdzić zdjęciami.


Trochę przypociłem

No i w końcu to co najlepsze. Zjazd z Chryszczatej. Hamulce spisały się znakomicie. Trochę ostrych kamieni było, ale opony wytrzymały.


Zjazd. Słaba jakość niestety

No i jeszcze kolejna atrakcja, czyli jeziorka.


Jeziorko

Telefon mi się rozładował. Ale pomyślałem, że jakoś mi się powinno udać dotrzeć do domu. Jeszcze jak zjeżdzałem z jeziorek to kilku turystów musiało uciekać z drogi, bo tak fajnie się jechało, że starałem się mało hamować, przez co omało raz nie spadłem ze skarpy.
W Prełukach pod górę już słabo mi się jechało. Małe śniadanie i 3 snickersy to nie jest pełnowartościowe odżywianie. Jechała jakaś kobieta to ją zatrzymałem i spytałem, czy moge zadzwonić do domu, wyraziła zgodę więc zacząłem stukać numer, a że ona się spieszyła to powiedziała, że pojedzie coś zawieść do Prełek i żebym na nią poczekałe z telefonem na górze. Ufna istota. Czekałem na nią koło pół godziny, aż się ściemniło. W końcu przyjechała i zaproponowała mi zwózkę do Komańczy. Było cały czas z góry, więc powinienem sobie sam zjechać ale, że byłem cały mokry z potu to by mnie za bardzo owiało i skorzystałem z propozycji.
W Komańczy przyjechał po mnie ojciec, ale że on dysponuje tylko skuterem to musieliśmy to jakoś wykombinować. Chwilkę ciągnął mnie na sznurku ale dostawałem dziwnych wibracji kierownicy, więc po prostu usiadłem z tyłu i jedną ręką trzymałem rower i jakoś udało nam się do Czystogarbu dojechać. Było juz po 22.
Pomimo zmęczenia wycieczka mi się bardzo podobała.
Średnia marna, ale to głównie przez ślimacze tempo w wysokiej trawie.

niechobrz

Niedziela, 31 maja 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus
Wypad o 12:00 spod arkusa. Umówiony na forum i do końca nie byłem pewien, czy się odbędzie, bo pogoda nie należała do tropikalnych. Jednak kilka minut po 12 oddział 2 rowerzystów wprawiał wszystkie łożyska w nieustanny ruch.
Trasa mało ściśle rzecz biorąc to Praktiker-Niechobrz-Real-akademik, z małymi urozmaiceniami.
Większośc przebiegała po asfalcie, gdyż w lesie zalegają jeszcze przemysłowe ilości błota. Chociaż błota i tak nie udało nam się uniknąć. Deszczu zresztą też nie, ale przed nim mogliśmy się schronić na przystankach. Dało mi to tyle, że krople nie spadały na mnie z góry, ale wystrzeliwały z mokrych kół.

Pierwsza wycieczka po serwisie amora. Praca nieporównywalnie lepsza niż sprzed wymiany oleju i przeczyszczenia go. Uginał się po wjeździe w małe dziury, a nie jak wcześniej przy wpadaniu w przepaść.

Serwis judy

Jak to przy każdyej reperacji roweru pod ręką znajduje się piwo. Ale nie ma w tym nic złego, skoro jest to zalecane w oficjalnej instrukcji do naprawy hamulców juicy. W manualu jest napisane:
"Ciężko pracowałeś i już prawie skończyłeś. Teraz czas na mały odpoczynek i wzięcie łyka swojego ulubionego napoju."
Przesłanie dość jasne.
Dokonałem małej ekstrapolacji i stosuję to do każdego dłubania przy rowerze.

niebieski i zielony szlak rowerowy

Czwartek, 21 maja 2009 · Komentarze(0)
Kategoria 4 plus
Ze Staroniwskiej niebieskim szlakiem rowerowym. Potem zielonym.
Do Czudca bardzo ciekawy zjazd asfaltem. Vmax 81, a mozna i więcej. W Czudcu chcieliśmy zobaczyć ruiny zamku, ale żeby wycieczka nie była zbyt ciekawa to nie trafiliśmy do nich.

Punkt Parówki


Przed zjazdem do Vmaxa

Asfaltem do Połomii, gdzie chwilę wspinaliśmy się czarnym szlakiem. Po wspinaczce sól kolarstwa i wynagrodzenie wszystkich kropelek potu wypływających z gorącego organizmu pokonującego podjazd - ostry błotnisty zjazd. Na tyle ostry i błotnisty, że niektórzy z uczestników rajdu plecami sprawdzali miękkość podłoża. Z późniejszego sprawozdania dowiedziałem się, że owszem było miękkie. Błoto uniemożliwiało rozpędzenie sie do zawrotnych prędkości, trzeba było praktycznie cały czas trzymać zaciśnięte palce na klamkach hamulców, w pewnym momencie poczułem już ostry zapach palonych klocków i słyszałem skwierczącą tarczę.
Powrót to asfalt do Lutoryży i stamtąd nad Wisłok i wzdłuż jego brzegu. Pokrzywy nam urosły to się trochę popażyłem.
Na koniec obmyłem jeszcze w Wisłoku trochę rower z błota, ale zabieg chyba nie do konca udany. Niska skuteczność zanurzenia kół w wodzie i otarcia ramy trawą. Emil stwierdził, że przed tym rower wyglądał dostojniej, a teraz jest tylko brudny.

Planty

Pierwszy 1000km w tym roku zrobiony.

I podobno trochę alkoholu (jedno piwo) jest dore na zakwasy. Przemysłowe ilości majonego spirytusu nie działają tak kojąco. Sprawdziłem.

przylasek

Niedziela, 10 maja 2009 · Komentarze(1)
Miał być spokojny rozjazd po sobocie. Wszystko przebiegało zgodnie z planem do momentu, kiedy już zjeżdzaliśmy z Przylasku szutrem w dół. Przedziurawiłem dętkę. Piękny podwójny snejk. 4 dziury, a tylko 3 łatki, nie ma ich czym przeciąć na pół. Początkowo myślałem, że jest jedna dziura, a potem na kapciu już snejka złapałem, zakleiłem więc 3 dziurki zanim się zorientowałem, że łatek braknie.

Kleje, co się da

Moje stare wycieniowane ultralighty nigdy mi takich kłopotów nie serwowały, a jakaś dętka, dedykowana chyba do czołgów, taki kloc, od razu taki surprise.
Na szczęście okazało się, że nieopodal mieszka jakiś rowerowy kolega, który będzie na tyle miły, że dostarczy nam dętkę. Dostarczył i odjechał, bo się spieszył. Okazało się, że jego dętka miała jedną dziurkę. Udało się jednak odkleić od mojej dętki świeżą łatkę i jakoś ją przykleić. Operacja się udała, można było wracać.
W akademiku grzebie w torebce podsiodłowej i nie mogę znaleźć klucza do pokoju. 100zł w plecy, myślę, bo tyle kosztuje taki klucz. Za 100 opłaca się tam wrócić i poszukać. Asfaltem do Budziwoja jechało się nawet dobrze, bo przykleiłem się do jakiegoś kolarza, który mnie ładnie wyciągnął. Pnąc się pod górę już szutrem mijające mnie sporadycznie sanochody dały mi do myślenia. Dlaczego nie przyjechałem tu autem, zamiast skrajnie wyczerpany rowerem.
Po dojechaniu do miejsca przeszukałem krzaki, już trochę zrezygnowany i pogodzony ze stratą zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle wziąłem ze sobą klucz na tą wyprawę. Zadzwoniłem do współlokatora i okazało się, że zostawiłem go na półce.
I już tylko powrót w nawet dobrym nastroju.

niebieski szlak rowerowy, gmina boguchwała

Piątek, 8 maja 2009 · Komentarze(1)
Kategoria 4 plus
Z Rzeszowa, Staroniwy cały czas niebieskim szlakiem rowerowym. Pod koniec rozststaliśmy się ze szlakiem i wyjechaliśmy w Lutoryży na asfalt. Stamtąd nad Wisłok i cały czas wzdłuż rzeki do Rzeszowa.

Założyłem nowy łańcuch, bo stary już trochę przydługawy był, i od razu niemiłe zaskoczenie. Trochę się nie zgrał z kasetą i blatami korby. Pod koniec wycieczki było już trochę lepiej, ale dalej przy mocniejszym nadepnięciu zrywało i trzeszczało. Większość podjazdów musiałem pokonywać na najlżejszych przełożeniach. Za wcześnie się z Emila śmiałem, bo ja też zanim mi się wszystko dotrze będę musiał jeździć z wysoką kadencją.

Co do pulsometru to podaję w wątpliwość spalone kalorie, bo wycieczka nie była raczej na tyle wymagająca, żeby spalić 3422 kcal w nieco w ponad 2 godziny. Trzeba będzie pogrzebać w ustawieniach.

rzeszów-siedliska-tyczyn-słocina-rzeszów

Czwartek, 30 kwietnia 2009 · Komentarze(1)
Kategoria sam, 4 plus
Wycieczka z mapą. Po dojechaniu do Siedlisk skręciłem na żółty szlak. Przyjemna trasa szlakiem do Przylasku. Do Tyczyna dowlokłem się trochę asfaltem trochę szutrem, ogólnie trasa pozaszlakowa. I teraz zaczyna się kłopot. Trzeba znaleźć z powrotem szlak. Pierwsza próba - wjechałem w jakąś dróżkę, po około 2km wyjechałem 500 metrów dalej od miejsca, w którym wjechałem, szlaku nie zanalazłem. Druga próba - jadę wolno wypatrując szlaku. Przed mostem skręcał w lewo, słabo oznaczony. Po przejechaniu 1,5km wyjeżdzam jakieś 200 metrów od miejsca, w którym wjechałem. Dziwny szlak zataczający 1,5km koło.
Trochę się wkurwiłem.
Stanąłęm pod sklepem pod żarówką, która się zaświeciła to stwierdziłem, że bym zawiódł Edisona jakbym teraz nie wpadł na jakiś pomysł.
Plan jest taki, że wracam do Rzeszowa, a potem jadę na Słocinę i wtedy zaatakuję żółty szlak z jego drugiej strony, a jadąc nim dojadę do Tyczyna i będę wiedział, jak dookładnie biegnie on tą trasą. Dojechałem do lasu słocińskiego i tam tnę szlakiem, raz omyłkowo zboczyłem, bo było fajnie z góry, ale niestety nie pokrywało się to ze szlakiem i musiałem potem trochę rower wypchać. Po wyjechaniu z lasu znalazłem sie na asfalcie. Szlak biegnie w dół do miejscowości Chmielnik, zerkam na mapę, zerkam jeszcze raz i stwierdzam, że albo dojechałem gdzieś koło Warszawy albo na mapie nie chciało im się drukować tej miejscowości.
Zniechęcony i głodny (zjadłem tylko 2 bułki pod sklepem i 2 powerbary w postaci snickersów) postanawiam wracać do Rzeszowa. Moje postanowienie zrealizowałem.

Liege-Bastogne-Liege

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria sam, 4 plus
Ten wiosenny klasyk powinien się raczej nazywać Rzeszów-Tyczyn-Rzeszów. Oryginalny Liege-Bastogne-Liege pooglądam jutro na eurosporcie powtórkę.
Po części ta sama trasa co ostatnio z Magdą. Rozbudowana o dłuższy pobyt na Zalesiu w lasku, gdzie jest więcej fajnych hopek niż widziałem za pierwszym razem. Było tam troche chłopaków na fajnych rowerach do poskakania. Jak w tygodniu pójdą do szkoły albo na wykłady to tam pojadę i po pierwszym zaryciu ryjem w ściółce wybiję sobie z głowy skakanie na moim rowerze.
Potem udałem się do Tyczyna i Budziwoja i Siedlisk. Powrót brzegami Wisłoka i chwilę pojeździłem po ścieżce żeby dziewczęta w letnich sukienkach pooglądać. Na koniec jeszcze zrobiłem rundkę wokół polibudy, żeby dobić do 40km.